Wydrukuj tę stronę

Na jednym już się nie kończy, czyli jak nie ta, to będzie inna.

Dwudziesty pierwszy wiek jest wiekiem, kolejnych dużych przemian w naszej obyczajowości.
Ci, którzy pamiętają realny socjalizm z niedowierzaniem, przechodzącym w narastające przerażenie, przyglądają się kierunkowi, w którym ewaluują relacje kobieta-mężczyzna.


Panujący wówczas system narzucał nie tylko normy i role społeczne na płaszczyźnie zawodowej, ale również prywatnej. Panie z reguły zajmowały się domem, czyli mężem (przede wszystkim) i dziećmi. Mężczyzna zarabiał na rodzinę, flaszkę i nie rzadko na kochankę, skrzętnie ukrywaną przed wszystkimi. Moralność socjalistyczna jednoznacznie, negatywnie osądzała „rozwiązły " tryb życia rodem ze „zgniłego zachodu". Zdradzana żona mogła zwrócić się o pomoc, na przykład do sekretarza partii, aby jako przedstawiciel, tej jedynie słusznej władzy, upomniał męża-cudzołożnika i przywrócił go na łono rodziny. Oczywiście bez „tej niemoralnej kobiety” w „tle".
Można by pokusić się o stwierdzenie, że przynajmniej w tamtych czasach było mniej rozwodów. Rodzina była pewnego rodzaju „monolitem”. Wolne związki praktycznie nie istniały, a jeśli już, to były skrzętnie ukrywane. Nie funkcjonowały, pojęcia związków zawieranych „na chwilę". Nie wmawiano ludziom, że miłość jest chemią, która w naturalny sposób może wyparować z nas po ok. dwóch, trzech latach. Czasopisma nie epatowały czytelników poradami w stylu: „jak zadowolić kochanka czy kochankę". Psychologowie i seksuolodzy nie wyszukiwali usprawiedliwień dla zdrady, starając się udowodnić, iż nie musi być ona dramatem partnerów, ale szansą na poprawę wzajemnych relacji.
W czasach realnego socjalizmu, małżonkowie często czuli się więźniami w swoich związkach, które niejednokrotnie zawierane pod presją otoczenia, wegetowały w bolesnym niespełnieniu. Wówczas, nie istniała moda na nieustanną zmianę partnerów życiowych. Dziś drobny problem w związku, bardzo często kończy się rozstaniem. Mamy wymarzoną wolność wyboru, tylko czy zdążyliśmy do niej dojrzeć?
Jak nie ta/ten to będzie inny/inna. Internet puchnie od serwisów randkowych. Portale w stylu "poznajmy się", oferują niezliczone profile ludzi, poszukujących nowego partnera, a może tylko nowych doznań? Czaty o tematyce "a może zdrada" zachęcają do tego, abyśmy spróbowali nowych wrażeń z kimś innym niż dotychczasowy partner. Lekceważymy związki, bo dzisiejszy świat otwiera wiele perspektyw na nowe miłosne podboje. Jak otumanieni gonimy dokądś, zatracając wszelkie wartości. Czy zastanawiamy się nad celem, który chcemy osiągnąć, nad tym co jest dla nas ważne?

 


Nie mając godnych autorytetów moralnych, które dając przykład swoim życiem apelowałyby o dozgonną miłość, wierność i lojalność, idziemy za przykładem dzisiejszych celebrytów. Znani, najczęściej z tego, że są znani stają się raczej miernym wzorcem do naśladowania. Prezentują oni najczęściej to wszystko, co godzi w trwałość relacji z partnerem w związku, a normą ich zachowań staje się zdrada, czy rozwód. Publiczne tzw. „pranie brudów”, dotyczące nawet najbardziej intymnych sprawa, jest czymś co dziś zwiększa ich popularność. Informacje o ich życiu, są głównym tematem dla prasy kolorowej i portali internetowych. Karmieni każdego dnia potężną dawką taniej sensacji nie oczekujemy już trwałości małżeństw. Chcemy, to nasze życie przeżyć pełnią wrażeń z wieloma partnerami, bo tak jest trendy.


Posiłkując się tytułem alegorycznego obrazu Paoula Gauguin’a zatrzymajmy się na chwilę i zastanówmy: „Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy?”.

 

Autor: Sylwia Myśliwiec

Oceń ten artykuł
(23 głosów)