Pragniemy, by ktoś zaprosił nas do intymnego tańca. By nas porwał ku sobie i tulił do serca. I był światem, co w ramiona nam wpadł. Czekamy, czasem całe życie. Wciąż trafiamy na partnerów. Którzy nie są gotowi tak tańczyć. A kiedy już spotkamy kogoś… robimy unik, mylimy krok.
Intymny- znaczy wewnętrzny, najgłębszy, najtajniejszy, najskrytszy. Ten świat obejmuje nasze ciało, rzeczy, dom, nasze relacje z innymi, myśli, uczucia, pragnienia.
Na ogół ten wewnętrzny świat jest przyjazny i oswojony. Jest pełen dobrych wspomnień bliskich osób i rzeczy, które spotkaliśmy na swojej drodze, marzeń i głosów, które nas wspierają. Czasem jednak ta intymna przestrzeń staje się dramatyczną sceną. Wspomnienia ranią, głosy karcą, marzenia obracają się przeciw nam i osaczają nas obawy. Grzęzniemy w poczuciu, że: nie dość, nie tak, nie tędy i nie ten ktoś, kim jesteśmy… Zacieramy wtedy ślady do siebie. Zagłuszamy to co wryte w nasze ja.
Intymność ze sobą polega na tym, że akceptujemy siebie razem z różnymi obszarami, również tymi, których się wstydzimy albo nie jesteśmy pewni. Nie usiłujemy ich zepchnąć do piwnicy, potrafimy o tym rozmawiać ze sobą i z ważnymi dla nas ludzmi. Jeśli nam się to udaje, liczba tych zepchniętych, ukrytych przed sobą obszarów maleje i budzi mniejsza grozę. Jeśli jednak odrzucamy je za wszelką cenę, latami będą się dobijać i prosić o posłuchanie. Pojawi się uczucie niespełnienia, braku czegoś, obcości.
Wielu uważa, że gdyby można było pozbyć się choć części emocji, to wszystko byłoby prostsze. Jak przeżyć coś bez uczuć? One kierują naszym życiem, ucieleśniają je. Uczucia są intymną tkanką. Tymczasem kultura, w której żyjemy, nie wiedzieć czemu ceni sobie stan neutralności emocjonalnej. Często słyszy się powiedzenia w stylu: „Podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie”, „Za bardzo się przejmujesz”, „Nie ciesz się byle czym” albo „Nie miej zbyt dużej nadziei”.
W różnych sytuacjach dzielimy się z innymi osobami częścią siebie . Dokonujemy wyboru czy, komu i co ujawnić na swój temat. To właśnie wybór jest kluczowy. Zachowujemy intymność, jeśli możemy postanowić, ile siebie chcemy komuś przekazać. Nie wszyscy posiedli tę umiejętność. Są tacy, którzy nie potrafią pokazać się innym choćby bez makijażu. Mamy też mistrzów autoprezentacji, którzy kradną uwagę innych sztuczkami obliczonymi na efekt. Aktorzy kryjący się za fasadą, którą w obawie przed zagładą sami sobie zbudowali. Delegują do kontaktu ze światem część siebie, przystosowaną, ale sztuczną. Nie brakuje też takich, którzy otwierają się bez reszty, wyprzedają swoje intymne szczegóły, licytują się kto da więcej i pikantniej.
„Człowiek, który traci swa intymność, traci wszystko. A człowiek, który się jej pozbywa dobrowolnie, jest potworem.” ( Milan Kundera )
W bardzo bliskich związkach intymność jest wynikiem szczerego, spontanicznego otwarcia się na partnera. Kiedy mu zawierzamy, nie wiemy jak zostaniemy przyjęci. Często otwartość pociąga otwartość i tak rodzi się bliskość. Im silniejsza zażyłość, tym więcej momentów otwarcia i większe ryzyko, że to, co ujawniamy, spotka się z niezrozumieniem. Jeśli jednak nie zaufamy, nigdy nie poznamy reakcji i stracimy szanse dowiedzenia się czegoś o sobie, jak i o partnerze.
Paradoksalnie, intymna więz wymaga granicy. Związki ,w których nie wytyczymy granicy między partnerem, światem a nami rzadko dają poczucie spełnienia, raczej uzależnienia i pustki. Takie oddzielenie powstrzymuje innych, by nie wchodzili w naszą przestrzeń, nie nadużywali nas; powstrzymuje nas, byśmy nie naruszali przestrzeni innych i nie nadużywali ich. Określa kim jesteśmy i pozwala żyć zgodnie z tym. Brak tych granic sprawia, że mylimy miłość z posiadaniem, przywiązanie – z zależnością, seks często wiąże się z wykorzystywaniem, albo go nie ma wcale, a troska przesiąknięta jest lękiem. Tam gdzie nie ma indywidualnego pola do życia powstają mury. Budowane z lęku, że partner nas zmieni, zagarnie, zdominuje, jak kiedyś np. rodzice.
Wielu ludzi ze strachu przed bliskością otacza się murem milczenia albo nadmiaru słów. Murem racjonalnego chłodu albo ścianą złości. Murem pseudoniezależności, odpychającej samowystarczalności albo murem kontroli, budowania relacji tylko na ich warunkach. Niestety, takie postępowanie to błędne koło, które unieszczęśliwia nie tylko nas, ale i ludzi, którzy są blisko z nami. W głębi siebie pragniemy, , by ktoś zdobył twierdzę i zatroszczył się o nas, i wiedział lepiej niż my sami, czego nam potrzeba.
Zdarza się cud, że para rusza w intymne tango…Tańczą…
Tańczymy. Ty krok w tył, daję Ci przestrzeń. Potem Ty robisz mi miejsce. Obrót, tracimy się z oczu.
Ale wiem, że jesteś ze mną. Trafiam, nie patrząc, na Twoje ramię. Suniemy spleceni. Słyszę, jak Ci bije
serce. Choć blisko siebie, nie pomylimy naszych ciał. Rozdzielamy się, chętnie tańczymy solo, potem
wracam w Twe ramiona. Tańczymy. Nie jest to sztywne powtarzanie tych samych kroczków, aż do
bólu. Z lęku, że zaraz poplączą nam się nogi. Bo zbliżenie rodzi chęć wycofania, a oddalenie każe nam
powrócić do siebie. Tańczymy pewnie, bo znamy melodię i podstawowy krok… Czasem mocujemy się
ze sobą, próbujemy sił, zmagamy się, w którą stronę ruszyć. Ale w efekcie razem, zgodnie stawiamy
kroki. Dostosowujemy się. Tańczymy naprawdę. Porzucamy fantazje o innych tancerzach wirujących
w naszych głowach. Jesteśmy tylko tu i tylko teraz: Ja z Tobą.
Intymny taniec niech trwa. W bliskości i z dala, z jawną granicą, nie raniąc nikogo.
„Żaden człowiek nie potrafi poznać siebie jak tylko w wyniku otwarcia się do drugiej osoby” (Sidney Jourard)
Red. Port.
Barbara Poniatowska