Czym jest dewocja? Nie naukowo, ale życiowo. Moherowy beret, zimne od klęczenia kolana, wytykanie palcami młodych, bezwstydnych grzesznic... I ta wyższość na wykrzywionej twarzy, mówiąca bezsłownie: jestem z Bogiem, a Ty mnie nie słuchasz, więc jesteś bez Boga... Cóż, temat ciężki, ale nawet dla osób zdystansowanych, nie dających się łatwo sprowokować- wzbudzający emocje.
Bo z jednej strony najczęściej to„Jagny” ( patrz „ Chłopi” Reymont korzystają z młodości w mało odpowiedzialny i moralny sposób, z drugiej zaś, wraz z pojawianiem się kolejnych zmarszczek zbliżają się konsekwentnie do Kościoła. Najpierw anektują ciemne miejsce na samym końcu pod chórem, z czasem zaś zyskują coraz większą pewność, że „ za kiedyś” w ich życiu odpowiedzialne są osoby wokół, okrutni mężczyźni, bezwzględni mężowie, surowi rodzice, prawo i sytuacja społeczna- tylko nie one same. Wobec powyższego nie tylko śmiało szturmują pierwsze ławki, ale oficjalnie zaczynają „ omadlać” wszystkich grzeszników, którzy naruszyli ich nieskazitelną naturę.
Z czasem jednak modlitwa nie wystarcza, przechodzi się więc do słów i czynów. Należy upominać błądzących braci, a jeżeli to nie pomoże, zabrać ze sobą dwóch pomocników i dalej wytykać innym błędy. Dla dobra nieszczęśnika, jego nawrócenia i w konsekwencji zbawienia. Gorzej, że nagle każdy „ wróg”, który nie przytakuje i nie daje się pokornie manipulować, staje się obiektem ataków prawie „ krzyżackich”.
No i mamy takie mamusie, teściowe, babcie, ciocie. W większości same święte istoty, bez grzechu i wszechwiedzące. Jeżeli jakiś zdrajca przekaże otoczeniu drobną informację, że np. pamięta jak ciocia Stasia dobrze balowała w młodości, nie dość, że zostanie za plecami przez ciocię zdeklasowany, uznany za kompletnego wariata, to jeszcze ciocia z krzyżem na ustach wyprze się prawdy dla dobra świętego wizerunku. „ No coś Ty Jolu, ja??? Ja mam reumatyzm, od zawsze choruję i pracuję, życie mnie doświadczyło, przeżyłam wojnę...Co też temu Józkowi przyszło do tej podstarzałej głowy” . Cóż robić- wystarczy spojrzeć. Faktycznie, ciężko uwierzyć, że taka „ aseksualna” i dobrotliwa istota wie cokolwiek więcej o prokreacji niż mówią książeczki dla przedszkolaków. Ciekawe jest to, że ciocie na kilometr rozpoznają zachowania „ ladacznic”, które należy przywrócić do porządku. Czyżby coś im to przypominało z własnej młodości..?
Dlaczego Kościół jest pełen właśnie takich osób- cioć i babć, z kolorową przeszłością i agresywną misją nawracania we krwi. Można uznać, że powodów jest na pewno kilka. Po pierwsze Kościół, chyba jako jedna z niewielu organizacji nie odrzuca i nie potępia nikogo. Wręcz przeciwnie. Powstał z myślą o najbardziej utrudzonych własnymi grzechami, aby dać im szanse na nowe życie. Z założenia więc trzeba być gotowym, że jego ściany będą wypełnione po brzegi zabłąkanymi w przeszłości owcami, które odnalazły drogę do lepszego jutro. Po drugie Kościół potrzebuje każdego i ciężko byłoby odrzucać osoby, które działają na jego rzecz. Po trzecie licząc na młodych, bogobojnych, Kościół świeciłby totalnie pustkami i nie miał prawa bytu.
Niestety jednak, młodzi, inteligentni ludzie szukający sensu w życiu, jak ognia unikają siedzenia w otoczeniu hipokryzji babć z sąsiednich ławek. I nie jest wcale tak, że nie potrzebują oni wiary w Boga, opieki Opatrzności Bożej, duchowego rozwoju. Potrzebują, i to bardzo. Problem polega na tym, że utożsamiają Boga z Kościołem, a dokładnie z osobami, które do niego nagminnie chodzą, żyjąc w totalnej hipokryzji i zakłamaniu. A przecież jest napisane : „ Nie ten, kto mi mówi Panie Panie, wejdzie do Królestwa Niebieskiego”.
Czyli tak naprawdę Kościół mógłby bez lęku mówić, że nie słowa, ani różaniec w ręku, ale życie w prawdzie o samym sobie, w szczerości i odejście od udawania jest jedyną drogą do wypełniania Słowa Bożego. Obawianie się o utratę wiernych i delikatne omijanie tematu hipokryzji z jednej strony działa zabezpieczająco, z drugiej zaś niestety sprawia, że młodzi, mogący zmieniać nasze życie i przyszłość narodów na lepsze, nie przekraczają progów świątyń. Starzy wymierają, a młodych w Kościołach brak.
Cóż zrobić, kiedy świętość i ideał wylewa się z postaci naszych cioć, babć, teściowych i nie pozwala się szczerze ocenić odstraszając młodzież, która nie chce skończyć w podobny sposób? Przede wszystkim nie dać się zmanipulować i uwierzyć, że Bóg jest z nimi, a nie z nami. Na wielkie szczęście Bóg nie jest niczyją własnością i brzydzi się kupczeniem jego imieniem. Widząc las złożonych rąk, przechylone w dół twarze, paciorki w rękach nie wierzmy tylko swoim oczom i pozorom, ale patrzmy na czyny i działania. Teściowa, która wracając z wieczornej Mszy Św. niszczy przy okazji małżeństwo córki i zięcia, mało ma wspólnego z Bogiem i pokorą. Ot, wykorzystuje wiarę do swoich, niecnych często , egoistycznych celów- dla niepoznaki i zwykłej zmyłki otoczenia. Taka osoba nie może przecież źle doradzać i wyrządzać krzywdy. I spokój. A to, że woli rozbić związek, żeby nie pozostać samą na starość i zapewnić sobie towarzystwo w postaci córci i wnusi bez zbędnego balastu ich mężczyzny – jest sprawą naturalną. Taka kolej rzeczy. Poznacie ich po owocach... Lis w owczej skórze jest bardziej niebezpieczny niż odkryty drapieżnik. Ciekawe ile z nas, młodych dzisiaj kobiet, nie mających czasu na modły i Mszę z powodu „ wypełnionego życia towarzyskiego” zacznie się „ uświęcać” na stare lata... Życzę naszym córkom i przyszłym pokoleniom- oby jak najmniej.